Nowa strona 1

Zabawa w kotka i myszkę z pogodą. Tak wyglądała walka o finał IMP w Rzeszowie

Pierwszy finał IMP w Rzeszowie zakończył się wygraną Bartosza Zmarzlika i był widowiskiem, które stało na bardzo wysokim poziomie sportowym. A warto podkreślić, że przed zawodami warunki pogodowe były naprawdę trudne. W związku z tym przygotowanie odpowiedniego toru stanowiło duże wyzwanie. – Tak naprawdę to była zabawa w kotka i myszkę z pogodą – mówi Zbigniew Fiałkowski, wiceprzewodniczący GKSŻ i przewodniczący jury.


Od wtorku do czwartku jury zawodów przy wsparciu organizatora rzeszowskiego finału toczyło nierówną walkę z pogodą. Na szczęście zakończyła się ona pozytywnie. Pierwszy finał IMP nie tylko udało się rozegrać, ale także zrobić to w warunkach, które umożliwiałaby zawodnikom ciekawe ściganie. Warto przypomnieć, że wiele wyścigów dostarczyło kibicom na stadionie i przed telewizorami ogromnych emocji.

– Jedna rzecz wymaga wyjaśnienia na starcie, bo niektórzy cały czas utrwalają błędy przekaz. Żaden organizator finału IMP nie przygotowuje toru na zawody. Wszystko dzieje się pod pełnym nadzorem jury zawodów, które wydaje konkretne polecenia. Organizator wykonuje tylko zalecane prace – mówi nam Zbigniew Fiałkowski, wiceprzewodniczący GKSŻ.

A fakty są takie, że jury zawodów przed finałem IMP miało pełne ręce roboty. Problemy pojawiły się już we wtorek. – Przyjechaliśmy na stadion o godzinie 10:00. Obejrzeliśmy tor, sprawdziliśmy prognozy i niestety nie było w nas zbyt wiele optymizmu – zaznacza Fiałkowski.

– Tor był popękany. Zdecydowaliśmy, że nie ma innego wyjścia niż jego otwarcie. Trzeba było działać szybko, bo na godzinę 16:00 były przewidywane pierwsze opady. Spróbowaliśmy też wyrównać prostą startową, co się udało. Na drugą prostą nie wystarczyło czasu, bo deszcz wisiał w powietrzu. Po zamknięciu toru, zgodnie z przewidywaniami, nastąpiły opady. Warto dodać, że doszło do nich dwie godziny wcześniej, niż wskazywały to prognozy. To była potężna ulewa. Deszcz trwał do późnego wieczora. Poza tym po wspomnianej ulewie temperatura powietrza spadła do 16 stopni, co mocno komplikowało sytuację – dodaje.

W nocy z wtorku na środę nie padało, więc kolejnego dnia można było kontynuować prace. Z ich rozpoczęciem trzeba było jednak poczekać. – Pojawiliśmy się na stadionie o 9:00. Tor nie nadawał się wtedy do wykonywania na nim prac. Musieliśmy czekać, aż nawierzchnia nieco przeschnie. W końcu mogliśmy zacząć działać, ale radość nie trwała zbyt długo, bo znowu nastąpiły opady. Od tego czasu bawiliśmy się w kotka i myszkę z pogodą. Kiedy było okienko pogodowe, to działaliśmy i staraliśmy się zrobić jak najwięcej. Gdy padało, to przestawialiśmy i czekaliśmy – wyjaśnia Fiałkowski.

– Ze środy na czwartek nie było opadów przez całą noc, ale tor był przemoczony i nierówny ze względu na niską temperaturę i dużą wilgotność powietrza. Na szczęście od tego momentu mieliśmy tylko lekkie opady po godzinie 12:00. Prognozy wskazywały na ulewę o 14:00, 16:00 czy 17:00. Musieliśmy jednak ryzykować. Przygotowywaliśmy tor normalnie, nie zwracając na nic uwagi. Na szczęście deszcz już nie spadł. Należy jednak dodać, że po kilku godzinach prac nawierzchnia nadal nie była regulaminowa. W związku z tym zdecydowaliśmy się na jej suszenie za pomocą ciągnika ze specjalną szczotką.  Poprosiliśmy też organizatora o 12 – tonową lawetę. O 17:00 podczas obchodu nawierzchnia w końcu była regulaminowa. Później trwała już tylko kosmetyka i obserwowanie pogody. Dolewaliśmy też nieco wody, by tor nam nie popękał – wyjaśnia Fiałkowski.

Ostatecznie zawody udało się przeprowadzić bez żadnego problemu. Komentatorzy zwracali uwagę na bardzo dobre warunki, aczkolwiek zaznaczali, że pola startowe były nierówne, bo zdecydowanie lepiej spod taśmy wyjeżdżali żużlowcy z pola A i D. Jak się jednak okazuje, była to świadoma decyzja jury zawodów.

– Nie mieliśmy możliwości przygotowania pól startowych. Gdybyśmy je ruszyli po godzinie 17:00, to zawody mogły się w ogóle nie odbyć. Jakikolwiek opad mógłby sprawić, że nikt nie wyjechałby ze startu, a takiego ryzyka podejmować nie chcieliśmy. To była świadoma decyzja z naszej strony. Wszyscy obawialiśmy się, że ogrom prac, które wykonaliśmy wcześniej, mógłby zostać zniweczony. A tego chcieliśmy za wszelką cenę uniknąć. Ostatecznie finał IMP w Rzeszowie udało się rozegrać, a zawody były naprawdę ciekawe – podsumowuje Fiałkowski.

2. Liga Żużlowa