– W Tarnowie znalazłem się trochę przypadkowo, nie zawsze mogłem liczyć na dobry motocykl, to były inne czasy niż dzisiaj, zawodnik był na garnuszku klubu. Ale miło tamten okres wspominam – mówi Henryk Jasek, były zawodnik Sparty Wrocław i Unii Tarnów, następnie szkoleniowiec.
Na zlocie organizowanym przez Polski Związek Motorowy jesteś debiutantem?
Tak, pierwszy raz na takim zlocie byłem niedawno w Gorzowie, to było spotkanie przygotowane przez kolegów związanych ze Stalą. Miałem jeszcze okazję ostatni raz zobaczyć się z Bogusiem Nowakiem, którego odwiedziliśmy w szpitalu. Wydawało się, że wszystko zmierza ku dobremu, a potem przyszła tragiczna informacja, że zmarł.
Jak wspominasz Bogusława Nowaka, którego pamięć uczciliśmy chwilą ciszy? W Unii Tarnów był Twoim trenerem…
Był bardzo serdecznym człowiekiem, w takich codziennych kontaktach, w rozmowie. W Unii Tarnów, w której jeździłem po przenosinach z Wrocławia, był jeżdżącym trenerem. Bardzo dobrym, chociaż miał ciężko. Bo myślę, że formuła jeżdżącego trenera nie do końca się sprawdza. Ciężko jest przygotować się samemu do startu i jeszcze ogarnąć wszystko, co dotyczy reszty zawodników.
Zaczynałeś przygodę z żużlem w Sparcie Wrocław, trafiając na lata kryzysu, potem był Tarnów i kilka dobrych lat, awans do I ligi i całkiem udane występy. Jak Ty to oceniasz?
Kiedy zaczynałem w Sparcie, było jeszcze całkiem nieźle, ale potem z roku na rok coraz gorzej i drużyna utknęła na dnie tabeli II ligi. W Tarnowie znalazłem się trochę przypadkowo, nie zawsze mogłem liczyć na dobry motocykl, to były inne czasy niż dzisiaj, zawodnik był na garnuszku klubu. Ale miło tamten okres wspominam. Niestety skończyłem karierę w roku 1990, kiedy następował w żużlu przełom i zaczynała się jego profesjonalizacja.
Byłeś też trenerem, chociażby w Rawiczu, czy teraz śledzisz to co dzieje się w krajowym i światowym speedwayu?
Oglądam zawody, najwięcej wiem, co dzieje się we Wrocławiu, bo tutaj mieszkam, stosunkowo niedaleko od stadionu. Bardzo żałuję, że upadł ośrodek w Rawiczu, tam było naprawdę bardzo sympatycznie.
A jak podobał Ci się zlot „Srebrnych Kasków” w Lublinie?
Wszystko było organizacyjnie dopięte na przysłowiowy ostatni guzik. Fajnie, że są takie spotkania, bo przecież nas, tych „Srebrnych Kasków” jest z roku na rok coraz mniej.