– Po finale była mega złość, bo cały wysiłek z tego sezonu poszedł na marne. Nie postawiliśmy kropki nad „i”, nie zrealizowaliśmy celu – mówi nam Kevin Fajfer, krajowy lider Ultrapur Startu Gniezno. – Przed sezonem mówiło się, że Unia jest najmocniejsza na papierze. Sezon jednak to zweryfikował, ponieważ cały czas byliśmy na pierwszym miejscu i wygraliśmy rundę zasadniczą. Byliśmy bardziej konsekwentni, ale w tym finale czegoś nam zabrakło – dodaje.
POLSKIZUZEL.PL: Uplasował się pan na siódmym miejscu w klasyfikacji indywidualnej Krajowej Ligi Żużlowej, ale Ultrapur Start Gniezno nie awansował do wyższej ligi. Jaki to był sezon?
Kevin Fajfer, żużlowiec Startu Gniezno: Patrząc na moją postawę, to było nieźle, ale zawsze może być lepiej. Teoretycznie nie powinienem na siebie narzekać. Drużynowo było już gorzej. Zdecydowanie boli nas to drugie miejsce i brak awansu.
Jest pan już po pierwszej analizie tego przegranego dwumeczu finałowego?
– Jak na razie, to powoli dochodzę siebie ze stanem zdrowia. Na szczegółową analizę niedługo przyjdzie czas.
Na wyjeździe przegraliście dosyć wyraźnie. U siebie zwyciężyliście, ale ta wygrana nic wam nie dała. Byliście dużo słabsi od Unii Tarnów?
– Przed sezonem mówiło się, że Unia jest najmocniejsza na papierze. Sezon jednak to zweryfikował, ponieważ cały czas byliśmy na pierwszym miejscu i wygraliśmy rundę zasadniczą. Byliśmy bardziej konsekwentni, ale w tym finale czegoś nam zabrakło. Trzeba wyciągnąć wnioski, aby w przyszłości to już się nie powtórzyło.
Jak czuł pan się po finale?
– Była mega złość, bo cały wysiłek z tego sezonu poszedł na marne. Nie postawiliśmy kropki nad „i”, nie zrealizowaliśmy celu.
Są jakieś plusy z zakończonego sezonu?
– Plusem na pewno jest to, że byłem stabilnym zawodnikiem. Nawet gdy zdarzał się słabszy bieg, to z teamem wiedzieliśmy, co zrobić, aby za chwilę było lepiej. Z roku na rok dysponuję coraz większym doświadczeniem. Dostrzegam coraz więcej plusów. Trzeba je wyłapywać, a minusy niwelować.
Kontuzje pana nie oszczędzały. Dał pan z siebie 300 procent?
– Zawsze daję z siebie wszystko. Można powiedzieć, że miałem pecha już od początku, ponieważ już w pierwszym meczu doznałem kontuzji. Później w Opolu kolejny upadek i kolejny uraz. To wszystko wydarzyło się nie z mojej winy. W ostatnim meczu rundy zasadniczej niestety pojawiła się następna kontuzja. Nazbierało się tego naprawdę sporo. Teraz siedzę w domu i przechodzę rehabilitację.
Jak ocenia pan poziom Krajowej Ligi Żużlowej?
– Wielu dobrych zawodników nie znalazło dla siebie miejsca w wyższej lidze i przeniosło się do KLŻ. Z przekonaniem mogę stwierdzić, że żaden mecz nie był spacerkiem. Trzeba było bardzo mocno się postarać, aby wygrywać wyścigi.
Co dalej? Zostaje pan w Gnieźnie, czy szuka pan innych możliwości?
– Zainteresowanie moją osobą było i nadal jest. Żadnej decyzji odnośnie przyszłości jednak jeszcze nie podjęliśmy. Potrzeba trochę cierpliwości. Na pewno udam się na spotkanie z władzami Startu. Zobaczymy, co się wydarzy.